Powinnam była pisać, zapisywać, fotografować.
Byłam pewna, że to zrobię. Nawet po części dlatego zaczęłam pisać tego bloga. Chciałam zapamiętać i pokazać nasze i naszej restauracji, sezonowe życie.
Jesień i zima to czas analiz i dyskusji o tym co było dobre, a co idzie do poprawki. Ustalamy priorytety i nasze możliwości, by wczesną wiosną zacząć działać. Gdy mamy już dopracowane zmiany w karcie, a nowe menu pięknie wydrukowane, dzień robi się jakby za krótki. Nerwowo odliczmy dni do weekendu majowego.
Nasza
restauracja to wielki żywy organizm, który niestety co roku musimy
wybudzać z zimowego snu. Niestety, bo potrzeba nam wtedy dużo godzin i
rąk, które wyciągną z magazynów, wyszorują i ustawią na swoje miejsce,
dokładnie wszystko: stoły, krzesła, talerze, filiżanki, garnki, lampy.
Jesienią, właśnie chwilę temu, skończyliśmy to pakowanie, zamykanie i
chowanie. Normalne, bo nasza restauracja jest typowo letnia: lekko
przeszklona, z dużym tarasem czyli krótko mówiąc zimą bezużyteczna.
Nawet wybudzona przed majówką, gotowa, wystrojona w wiosnę i spragniona
gości, bardzo krótko cieszy się weekendową wizytą. To taki nasz coroczny
falstart, z którego zawsze sami przed sobą się usprawiedliwiamy:
przecież kiedyś trzeba, majówka to dobry termin.
Tak
na dobre otwieramy się od początku czerwca. Zniecierpliwieni i
podekscytowani zaczynamy. Co roku jestem przekonana, że jesteśmy gotowi,
że wszystko mamy dopięte na ostatni guzik. Menu dopracowane, personel
zdeklarowany, restauracja piękna jak ta lala. I co roku to samo czyli
zupełnie inaczej. To przecież nowy sezon, nowi ludzie, nowe
doświadczenie, nowe wyzwania.
Proszę
tylko nie myśleć, że żałuję, albo się skarżę. Lubię poranny
łyk mocnej kawy, zapach świeżych kwiatów rozstawianych na stołach i
oczywiście
moje ulubione miejsce przy patelniach z omletami. Stąd najlepiej widzę
pierwszych gości rozsiadających się po sali. Stąd z nieukrywaną dumą
obserwuję personel. Z dnia na dzień Ci młodzi ludzie coraz pewniej
poruszają się po otwartej kuchni. Skupieni na siekaniu, pieczeniu,
planowaniu co z czym i w jakiej kolejności, zapominają o gościach,
którzy mogą podglądać każdy ich ruch. W kuchni dzieje się dużo.
Opanowanie walczy ze stresem i presją czasu (dodaj chilli do halibuta),
zła organizacja z dobrą współpracą (podaj szpinak i rukolę), zły humor z
dobrym (penne już wychodzi) ... codzienne kuchenne życie.
Wieczór
nadchodzi najczęściej zupełnie niezapowiedziany. Lubię wtedy
wysprzątaną kuchnię, przygaszone
światło, pustą salę z krzesłami podniesionymi do góry. Popijając wino analizujemy co i jak było i planujemy kolejny dzień.
Podobnie jak dzisiaj, jesienią kiedy myślę o lecie.
Oczywiście dzisiaj z perspektywy tej jesieni wiem, że zdjęć i spisanych chwil powinno być więcej. W przyszłym roku postaram się o tym pamiętać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz