środa, 30 października 2013

o lecie z perspektywy jesieni

Powinnam była pisać, zapisywać, fotografować. 
Byłam pewna, że to zrobię. Nawet po części dlatego zaczęłam pisać tego bloga. Chciałam zapamiętać i pokazać nasze i naszej restauracji, sezonowe życie. 


Jesień i zima to czas analiz i dyskusji o tym co było dobre, a co idzie do poprawki. Ustalamy priorytety i nasze możliwości, by wczesną wiosną zacząć działać. Gdy mamy już dopracowane zmiany w karcie, a nowe menu pięknie wydrukowane, dzień robi się jakby za krótki. Nerwowo odliczmy dni do weekendu majowego. 
Nasza restauracja to wielki żywy organizm, który niestety co roku musimy wybudzać z zimowego snu. Niestety, bo potrzeba nam wtedy dużo godzin i rąk, które wyciągną z magazynów, wyszorują i ustawią na swoje miejsce, dokładnie wszystko: stoły, krzesła, talerze, filiżanki, garnki, lampy. Jesienią, właśnie chwilę temu, skończyliśmy to pakowanie, zamykanie i chowanie. Normalne, bo nasza restauracja jest typowo letnia: lekko przeszklona, z dużym tarasem czyli krótko mówiąc zimą bezużyteczna. Nawet wybudzona przed majówką, gotowa, wystrojona w wiosnę i spragniona gości, bardzo krótko cieszy się weekendową wizytą. To taki nasz coroczny falstart, z którego zawsze sami przed sobą się usprawiedliwiamy: przecież kiedyś trzeba, majówka to dobry termin. 
Tak na dobre otwieramy się od początku czerwca. Zniecierpliwieni i podekscytowani zaczynamy. Co roku jestem przekonana, że jesteśmy gotowi, że wszystko mamy dopięte na ostatni guzik. Menu dopracowane, personel zdeklarowany, restauracja piękna jak ta lala. I co roku to samo czyli zupełnie inaczej. To przecież nowy sezon, nowi ludzie, nowe doświadczenie, nowe wyzwania.

W tym roku całkowicie przepadłam...w kuchni, przy garach, na całe lato i nawet na chwilę dłużej.

Proszę tylko nie myśleć, że żałuję, albo się skarżę. Lubię poranny łyk mocnej kawy, zapach świeżych kwiatów rozstawianych na stołach i oczywiście moje ulubione miejsce przy patelniach z omletami. Stąd najlepiej widzę pierwszych gości rozsiadających się po sali. Stąd z nieukrywaną dumą obserwuję personel. Z dnia na dzień Ci młodzi ludzie coraz pewniej poruszają się po otwartej kuchni. Skupieni na siekaniu, pieczeniu, planowaniu co z czym i w jakiej kolejności, zapominają o gościach, którzy mogą podglądać każdy ich ruch. W kuchni dzieje się dużo. Opanowanie walczy ze stresem i presją czasu (dodaj chilli do halibuta), zła organizacja z dobrą współpracą (podaj szpinak i rukolę), zły humor z dobrym (penne już wychodzi) ... codzienne kuchenne życie. 
Wieczór nadchodzi najczęściej zupełnie niezapowiedziany. Lubię wtedy wysprzątaną kuchnię, przygaszone światło, pustą salę z krzesłami podniesionymi do góry. Popijając wino analizujemy co i jak było i planujemy kolejny dzień.

Podobnie jak dzisiaj, jesienią kiedy myślę o lecie.






















Oczywiście dzisiaj z perspektywy tej jesieni wiem, że zdjęć i spisanych chwil powinno być więcej. W przyszłym roku postaram się o tym pamiętać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz